Poniedziałek, 19 październik 2020, 20:05
Chciałbym podzielić się z Wami moimi pierwszymi wrażeniami.
Cały dzień przygotowywałem się do odpakowania i pierwszego użycia Honour'a.
Zbyt podniosła chwila, żeby robić to na szybko między pracą, a spacerem z psem.
Zasiadłem swobodnie, zrelaksowałem się muzycznie i ruszyłem do działania.
Pierwsze co mnie zszokowało to aromat wyczuwalny z samego atomizera.
Głęboki, kadzidlany, przyprawowy i narkotyczny.
W życiu bym nie odgadł, że to Honour, którego kiedyś pobieżnie testowałem.
Strzał na dłoń w akompaniamencie przywołanego przeze mnie w poprzednich postach Hans'a Zimmer'a Honor Him/Now We Are Free.
Odpłynąłem.
Ależ przebogata i szlachetna woń.
Zapamiętałem go jako zapach płytszy i bardziej cytrusowy.
Jakaś taka przyjemna cytrynka z lekką przyprawowością.
Nic z tych rzeczy.
Potężne uderzenie świdrującego pieprzu w otwarciu z lekko cytrusowym i zielonym muśnięciem.
Pieprz dość szybko odparowuje i zapach zaczyna emanować taką zmysłową balsamicznością.
Kremowy dymek, lekko słodkawe przyprawy i świeżość.
Piorunująco piękna kompozycja, niejednoznaczna.
Jakość składników magiczna, a nuty się przeplatają.
Raz bardziej przykopci kadzidłem, by po chwili przyprawy + cytrusowo/kremowa nutka wyszły na front.
Jestem oczarowany, a się tego nie spodziewałem.
Perfumy łączące skrajności: pieprznie suche i kremowe; lekkie, świeże i ciężkie; czuć kadzidło w formie niepalonych ziarenek żywicy ale czuć też wyraźny dym z kadzielnicy...
Poza tym nie spodziewałem się aż tyle kadzidła i zmysłowości.
Zapachy, które mój nos przywołuje z pamięci to Salvador Dali Agua Verde utkany z najdroższych możliwych składników + kremowość z bodajże któregoś Chanel'a Allure + Montale Greyland?...
To tak pisane na szybko zanim pierwsze emocje nie opadną.
Muszę je w pewnym sensie uwiecznić
Poza tym to moment kiedy serducho mówi najwięcej, a nie chłodna głowa.
W dwóch słowach: jest WOW!
PS. Ależ cudnie się ten flakon prześwietla... nawet latarki nie potrzeba
Cały dzień przygotowywałem się do odpakowania i pierwszego użycia Honour'a.
Zbyt podniosła chwila, żeby robić to na szybko między pracą, a spacerem z psem.
Zasiadłem swobodnie, zrelaksowałem się muzycznie i ruszyłem do działania.
Pierwsze co mnie zszokowało to aromat wyczuwalny z samego atomizera.
Głęboki, kadzidlany, przyprawowy i narkotyczny.
W życiu bym nie odgadł, że to Honour, którego kiedyś pobieżnie testowałem.
Strzał na dłoń w akompaniamencie przywołanego przeze mnie w poprzednich postach Hans'a Zimmer'a Honor Him/Now We Are Free.
Odpłynąłem.
Ależ przebogata i szlachetna woń.
Zapamiętałem go jako zapach płytszy i bardziej cytrusowy.
Jakaś taka przyjemna cytrynka z lekką przyprawowością.
Nic z tych rzeczy.
Potężne uderzenie świdrującego pieprzu w otwarciu z lekko cytrusowym i zielonym muśnięciem.
Pieprz dość szybko odparowuje i zapach zaczyna emanować taką zmysłową balsamicznością.
Kremowy dymek, lekko słodkawe przyprawy i świeżość.
Piorunująco piękna kompozycja, niejednoznaczna.
Jakość składników magiczna, a nuty się przeplatają.
Raz bardziej przykopci kadzidłem, by po chwili przyprawy + cytrusowo/kremowa nutka wyszły na front.
Jestem oczarowany, a się tego nie spodziewałem.
Perfumy łączące skrajności: pieprznie suche i kremowe; lekkie, świeże i ciężkie; czuć kadzidło w formie niepalonych ziarenek żywicy ale czuć też wyraźny dym z kadzielnicy...
Poza tym nie spodziewałem się aż tyle kadzidła i zmysłowości.
Zapachy, które mój nos przywołuje z pamięci to Salvador Dali Agua Verde utkany z najdroższych możliwych składników + kremowość z bodajże któregoś Chanel'a Allure + Montale Greyland?...
To tak pisane na szybko zanim pierwsze emocje nie opadną.
Muszę je w pewnym sensie uwiecznić
Poza tym to moment kiedy serducho mówi najwięcej, a nie chłodna głowa.
W dwóch słowach: jest WOW!
PS. Ależ cudnie się ten flakon prześwietla... nawet latarki nie potrzeba