Piątek, 29 maj 2020, 18:52
Marku, Twoja fiksacja na punkcie bolców zaczyna mnie poważnie zastanawiać.
Była też niejaka Asia jakaśtam - chyba ex-pornogwiazda, która wypłynęła na fali przygłupiego reality show (w MTV?), po czym zniszczyła się sama jakimś bodajże rasistowskim wybrykiem. Jej zapach też mnie nie interesuje, podobnie jak zapach tundry, tajgi czy samicy mongolskiego jaka w rui. Chodziło mi naturalnie o stereotypowy (albo raczej urojony, bo to w mojej głowie przecież siedzi) zapach tej egzotycznej, zielonej Azji.
Derby Club House Blanche to - zdaje się - klon SMW. Do tej pory udało mi sie poznać SMW, Mefisto od Xerjoff i L'Aventure Blanche od Al Haramain i chyba faktycznie mają w sobie coś azjatyckiego. Gdy mam je na sobie, z jakiegoś dziwnego powodu w głowie wyświetla mi się obraz w stylu "płynę sobie łodzią po rzece przez laotańską dżunglę, popijając chłodną zieloną herbatę i podziwiając pobliski wodospad oraz stojące nieopodal drewniane chatki".
Dziś przypomniało mi się też, że przecież miałem iście japoński zapach na swojej półce - Annayake pour Lui. Dosłownie wiosna w sprayu, ale nie polska, a właśnie jakaś taka egzotyczna i minimalistyczna. Jak zaciszny japoński ogród z oczkiem wodnym pokrytym nenufarami. Flakon czarny, surowy, przypominający chyba rękojeść katany, a zapach prosty i radosny, ale zdecydowanie oryginalny. I - mimo że wg nazwy zapach przeznaczony jest dla luja - kobieta śmiało mogłaby go nosić. Otiwera się bardzo mokrą, soczystą zielenią (bambus?), która po jakimś czasie przechodzi w suchy i słodki róż (wata cukrowa). W tle cały czas lekkie kwiaty i orzech laskowy. Trwałość w okolicach 4 godzin. Pozbyłem się, bo wydawał się adekwatny tylko przez 3 dni w roku, ale jednak zapadł mi w pamięć.
Była też niejaka Asia jakaśtam - chyba ex-pornogwiazda, która wypłynęła na fali przygłupiego reality show (w MTV?), po czym zniszczyła się sama jakimś bodajże rasistowskim wybrykiem. Jej zapach też mnie nie interesuje, podobnie jak zapach tundry, tajgi czy samicy mongolskiego jaka w rui. Chodziło mi naturalnie o stereotypowy (albo raczej urojony, bo to w mojej głowie przecież siedzi) zapach tej egzotycznej, zielonej Azji.
Derby Club House Blanche to - zdaje się - klon SMW. Do tej pory udało mi sie poznać SMW, Mefisto od Xerjoff i L'Aventure Blanche od Al Haramain i chyba faktycznie mają w sobie coś azjatyckiego. Gdy mam je na sobie, z jakiegoś dziwnego powodu w głowie wyświetla mi się obraz w stylu "płynę sobie łodzią po rzece przez laotańską dżunglę, popijając chłodną zieloną herbatę i podziwiając pobliski wodospad oraz stojące nieopodal drewniane chatki".
Dziś przypomniało mi się też, że przecież miałem iście japoński zapach na swojej półce - Annayake pour Lui. Dosłownie wiosna w sprayu, ale nie polska, a właśnie jakaś taka egzotyczna i minimalistyczna. Jak zaciszny japoński ogród z oczkiem wodnym pokrytym nenufarami. Flakon czarny, surowy, przypominający chyba rękojeść katany, a zapach prosty i radosny, ale zdecydowanie oryginalny. I - mimo że wg nazwy zapach przeznaczony jest dla luja - kobieta śmiało mogłaby go nosić. Otiwera się bardzo mokrą, soczystą zielenią (bambus?), która po jakimś czasie przechodzi w suchy i słodki róż (wata cukrowa). W tle cały czas lekkie kwiaty i orzech laskowy. Trwałość w okolicach 4 godzin. Pozbyłem się, bo wydawał się adekwatny tylko przez 3 dni w roku, ale jednak zapadł mi w pamięć.