Piątek, 25 październik 2019, 15:04
Na wstępie zapytam, jeśli taki taki temat/podobny już istnieje, to proszę "zielonych"o jego usunięcie.
A teraz do rzeczy. Przyczynkiem założenia tego wątku jest sen jaki dziś miałem
Chodzi o brydża. Podczas studiów, gdzieś tak na II roku miałem mocną grupę kolegów uprawiających tę dyscyplinę sportu (tak, dyscyplinę sportu!). Średnio, tak gdzieś jeden raz w tygodniu miałem propozycję od nich, że nauczą mnie grać i takie tam. Nie powiem, chciałem się nauczyć, ale wmawiałem sobie, że przecież mam jeszcze czas bo studia są długie. Niestety okres studencki okazał się minąć szybciej niż przypuszczałem i nauka, jak mniemam tej pięknej gry karcianej, minęła bezpowrotnie. Żałuję jak cholera, że zawsze szukałem jakiejś wymówki aby odwlekać tę sposobność.
A dlaczego żałuję? Ponieważ pamiętam, będąc czasem "gdzieś w przelocie w ich pakamerze", ten wyraz oczu moich kolegów biorących udział w rozgrywce w oparach tytoniowego dymu i jakichś alkoholowych bełtów. Ich pasja odwzorowana w oczach wielkich jak pięć złotych (swoją drogą nigdy nie przypuszczałem, że źrenice u człowieka mogą być tak duże i nie mówię tu o jakiejś wadzie wzroku). Ta pasja i radość z tego co robią, odmalowana na ich twarzach, nie była nigdy tak wielka, nawet jak rozmawialiśmy o tym czy Amerykanie wylądowali faktycznie na księżycu, czy to była zwykła mistyfikacja albo czy rzeczywiście jest jakiś sens, żeby kobiety studiowały na politechnice (uwaga: to były inne czasy niż teraz ) Jednym słowem zazdrościłem im. Zdaję sobie doskonale sprawę, że w obecnych czasach jakże pasjonujących gier komputerowych czy innego rodzaju modernistycznej rozrywki, wydaję się to śmieszne i trącające trochę myszką.
Ale jednak! Po dzisiejszym śnie coś mnie gryzie na żołądku, że jednak nie skorzystałem z tej szansy. Być może teraz spotykałbym się z innymi pasjonatami tej gry, żeby zrobić jakiegoś roberka. Takie mnie smutne naszły refleksję. Konstatując, dla wielu pewnie są różne rzeczy, których nie zrobili/nie nauczyli się w życiu i teraz tego żałują. Dla mnie jest to BRYDŻ
A teraz do rzeczy. Przyczynkiem założenia tego wątku jest sen jaki dziś miałem
Chodzi o brydża. Podczas studiów, gdzieś tak na II roku miałem mocną grupę kolegów uprawiających tę dyscyplinę sportu (tak, dyscyplinę sportu!). Średnio, tak gdzieś jeden raz w tygodniu miałem propozycję od nich, że nauczą mnie grać i takie tam. Nie powiem, chciałem się nauczyć, ale wmawiałem sobie, że przecież mam jeszcze czas bo studia są długie. Niestety okres studencki okazał się minąć szybciej niż przypuszczałem i nauka, jak mniemam tej pięknej gry karcianej, minęła bezpowrotnie. Żałuję jak cholera, że zawsze szukałem jakiejś wymówki aby odwlekać tę sposobność.
A dlaczego żałuję? Ponieważ pamiętam, będąc czasem "gdzieś w przelocie w ich pakamerze", ten wyraz oczu moich kolegów biorących udział w rozgrywce w oparach tytoniowego dymu i jakichś alkoholowych bełtów. Ich pasja odwzorowana w oczach wielkich jak pięć złotych (swoją drogą nigdy nie przypuszczałem, że źrenice u człowieka mogą być tak duże i nie mówię tu o jakiejś wadzie wzroku). Ta pasja i radość z tego co robią, odmalowana na ich twarzach, nie była nigdy tak wielka, nawet jak rozmawialiśmy o tym czy Amerykanie wylądowali faktycznie na księżycu, czy to była zwykła mistyfikacja albo czy rzeczywiście jest jakiś sens, żeby kobiety studiowały na politechnice (uwaga: to były inne czasy niż teraz ) Jednym słowem zazdrościłem im. Zdaję sobie doskonale sprawę, że w obecnych czasach jakże pasjonujących gier komputerowych czy innego rodzaju modernistycznej rozrywki, wydaję się to śmieszne i trącające trochę myszką.
Ale jednak! Po dzisiejszym śnie coś mnie gryzie na żołądku, że jednak nie skorzystałem z tej szansy. Być może teraz spotykałbym się z innymi pasjonatami tej gry, żeby zrobić jakiegoś roberka. Takie mnie smutne naszły refleksję. Konstatując, dla wielu pewnie są różne rzeczy, których nie zrobili/nie nauczyli się w życiu i teraz tego żałują. Dla mnie jest to BRYDŻ