Niedziela, 23 październik 2011, 23:14
Bardzo jestem ciekaw waszych przemyśleń na temat tego zapachu. A nawet bardzo, bardzo ciekaw
Jeśli o mnie chodzi to dopiero miałem "jedno starcie". Choć starciem tego nazwać nie można Słyszałem już o tym zapachu wiele i w sumie po tym co się nasłuchałem powinienem być trochę bardziej przygotowany na to co mnie czeka. No ale jak mam być przygotowany na spotkanie z zapachem, który dumnie nazywa się "piżmowym niszczycielem" ? Wiadomo, że jednak człowiek liczy na coś niszczycielskiego. Sam nie wiem na co. Monstrualną projekcję? Piżmo "in your face" ? W sumie to skoro zapach nazywa się piżmowy niszczyciel to chyba tak powinno być? Otwarcie - piżmem po nosie. Serce - mocniej piżmem po nosie. Baza - piżmo niszczy wszystko, muahahaha :twisted: Sorry, się zagalopowałem troszkę No ale nie kumam po prostu nazwy, powiedzmy sobie szczerze. Piżmo dostępne w zapachu, na mojej skórze jest tłem i to delikatnym. Fajnym, ale nie na tyle, żeby zatytułować nim zapach. Jak biorę się za zapach, który nazywa się Vetiver Extreme, to liczę na to, że będzie tam dużo wetiweru. Jak biorę Ambre Sultan, no to liczę na ambrę. No to jak biorę Musc Ravageur to jednak liczę, że będzie "musky". A bardziej chyba powinno być goździkowy niszczyciel. Choć tak naprawdę...
No właśnie, przejdźmy do samego zapachu. Pierwsze 1-1,5h to mnóstwo goździków. I jeśli ktoś nie lubi tego składnika, to pewnie zmyje Musc Ravageur z siebie zanim jeszcze zdąży odkryć fenomen tego zapachu. Ja osobiście fanem goździków wielkim nie jestem. Pamiętam, że pierwszy raz jak w domu nabijałem pomarańczę gwoździkami na święta, to jak otworzyłem woreczek to pomyślałem "stary, chyba cię powaliło jak chcesz, żeby w domu tak pachniało" No ale okazało się, że wcale nie jest tak źle. Zapach jest jednak bardzo specyficzny i dla pewnej ilości osób może być uznany za nieco odpychający. Te pierwsze półtorej godziny zresztą to nie same goździki. Ale całość kompozycji jest mi póki co bardzo trudno opisać. Najprościej powiedzieć, że ten początkowy zapach jest zwyczajnie... dziwny. To chyba najlepsze określenie. Potem robi się dużo bardziej apetycznie. Zapach przypomina trochę cynamonową bułeczkę, posypaną lukrem. Tego określenia nie wymyśliłem sam, choć dodałem od siebie lukier Jeden z recenzentów na yt w ten sposób opisał Musc Ravageur. Szperając po Internecie, już podczas spędzenia z zapachem chwil sam na sam, zauważyłem, że chyba na wielu osobach ta kompozycja jest dużo słodsza niż na mnie. U mnie tego cukru nie ma zbyt dużo. Pomimo że napisałem tutaj lukier, jest to raczej takie wybrzmienie słodyczy niż faktycznie spora jej ilość. Tak więc ogólnie rzecz biorąc jest to kompozycja bardzo fajna i jak napisał fqjcior na swoim blogu bardzo noszalna (po pierwszej fazie - w tejże możecie być 99% pewni, że ktoś Was obwącha i powie, że dziwnie pachniecie). Urzekła mnie tutaj jedna rzecz. Jest to bowiem kompozycja niezwykle subtelna tak naprawdę, o niesamowicie urodziwej projekcji. Jasne, że wtulając rękę w miejsce aplikacji perfum będziemy je czuć wyraźniej, ale tak naprawdę oddalając nos kilkanaście i kilkadziesiąt cm od zapachu, nadal czujemy to samo. I to jest po prostu niezwykłe, bo raczej bo takim zapachu spodziewałbym się, że oddalając nos nie będę go czuł wcale. Duży plus. I ma tendencję do scalania się ze skórą.
Tak więc ogólnie rzecz biorąc żadnego niszczyciela tutaj nie ma, a już na pewno nie ma piżmowego niszczyciela. Dziwi mnie ta nazwa, naprawdę. Zwyczajnie jej nie rozumiem. A do tego lubię, jak perfumy mają nazwę, która choć trochę o nich mówi. Może tutaj artysta chciał pójść na przekór?
I jeszcze jedno Wam powiem, bo w necie często spotyka się opinie, że Musc Ravageur to "panty-dropper". No więc ja zawsze podchodzę do tego bardzo subiektywnie i uważam, że ciężko tak nazwać jakiś zapach, bo wiadomo, że każdą kobietę trzeba traktować jako osobny egzemplarz, a nie jechać po całości, że oto jest zapach, który każdej się spodoba (zresztą to nie jest poważne podejście do człowieka w ogóle). Trzeba jednak przyznać, że Musc Ravageur rozpatrywany w kategoriach kulinarnych podobieństw może być uznany za zapach seksowny. Według mnie są dwa ale. Po pierwsze, jeśli ktokolwiek poczuje pierwszą fazę zapachu, to o wrażeniu seksownego zapachu możecie zapomnieć. Po drugie dla mnie i na mojej skórze, to jest zapach na tyle subtelny i elegancki, że zwyczajnie nazwanie go "panty-dropper" to byłaby swojego rodzaju obraza. No ale niech każdy mówi co chce, jego prawo.
Na koniec muszę jeszcze jedną rzecz powiedzieć. Siadłem żeby tak na szybko napisać pierwsze wrażenia, dosłownie dwa zdania. Jak już pewnie część z Was zauważyła mam tendencję do rozpisywania się... wrrr. Nic nie poradzę, taki mój urok Bardziej "boli" mnie to, że napisałem tyle o zapachu, który wydawało mi się, że jakoś bardzo mną nie zakręcił... A boli jak patrzę na cenę ;D