Wtorek, 10 luty 2015, 22:17
O ile nie ma wątpliwości co do tego, że psujące się tuż po gwarancji sprzęty AGD czy RTV to zmowa producentów, bo nikt przecież nie chce kupować nowej pralki za 1200zł co 2 lata, to zastanawia mnie, czy kastracje perfum można w ogóle rozpatrywać w tych kategoriach. Owszem, mniejsza trwałość, krótszy ogon - trzeba więcej lać, szybciej zejdzie, klient szybciej kupi kolejny flakon, ale... nie do końca jestem przekonany, że to jest główna przyczyna. Tu nie chodzi o pieniądze. Zmieniają się globalne trendy i w "nowoczesnym świecie" nie jest cool emanować perfumami z daleka, tak jak było to pożądane w latach 80.
Gdy przypomnę sobie początek lat 90., zapachy takie jak Brutal czy Wars masakrowały otoczenie z daleka. I było oczywiste, że wyperfumowany facet to facet, który dba o siebie albo najprawdopodobniej idzie na randkę/na dziewczyny. Jak czasem widziałem dobrze ubranego faceta, a zanim ciągnął się wielometrowy ogon po mocarnym (wtedy) ZINO, było to prawdziwe woooow, a nie wiocha. Zapach luksusu, nawiasem mówiąc. U kobiet było to jeszcze bardziej zauważalne. Kioskowe "Być może", nie wspominając o "Pani Walewskiej", potrafiły przyćmić wszystkie owoce i warzywa w warzywniaku. Zapewne wielu z was pamięta słynną Currarę. Co to wtedy było! Zapach równie mocarny, co wcześniej wymienione, jak nie bardziej. Jak do poczekalni do lekarza miała wejść pani, która użyła tego specyfiku, wiedziałem, że się zbliża zanim ją ujrzałem.
Wyobrażacie sobie takie sytuacje dzisiaj? Dziś nikt takich sytuacji nie tylko nie oczekuje, ale po prostu sobie nie życzy. Ta nienachalność olfaktoryczna to aktualnie oczekiwanie większości konsumentów. Przykre to, lecz prawdziwe. Zauważcie, że dziś, gdy psikniemy się mocniej, jest wysokie prawdopodobieństwo tego, że spotkamy się z dezaprobatą otoczenia. Kiedyś, zwłaszcza w Polsce, gdzie dostępność perfum była ograniczona do minimum, gdy ktoś "pachniał", zwłaszcza czymś nieznanym, było to pewną oznaką statusu, tzn. - "on ma". Dziś "każdy ma", więc nie wypada się tym afiszować, bo to tak, jakby chwalić się posiadaniem telewizora.
Można ganić producentów za reformulacje, ale jeśli dotyczą one cięcia trwałości (właściwie nie ma klasyka, którego by to nie dotknęło), to nie uznawałbym tego za cięcie kosztów sensu stricto. Cięcie kosztów to jakość składników, na pewno, ale cięcie ogona to dla producenta 2 pieczenie na jednym ogniu - spełnianie oczekiwań klienteli, a przy tym niższe koszty.
Jak wspominam czasy, kiedy flakon perfum właściwie robił za 5, jak nie więcej, dzisiejszych wód, to łezka w oku się kręci. Ale cóż począć, takie idiotyczne gusta ludzi nastały.
Gdy przypomnę sobie początek lat 90., zapachy takie jak Brutal czy Wars masakrowały otoczenie z daleka. I było oczywiste, że wyperfumowany facet to facet, który dba o siebie albo najprawdopodobniej idzie na randkę/na dziewczyny. Jak czasem widziałem dobrze ubranego faceta, a zanim ciągnął się wielometrowy ogon po mocarnym (wtedy) ZINO, było to prawdziwe woooow, a nie wiocha. Zapach luksusu, nawiasem mówiąc. U kobiet było to jeszcze bardziej zauważalne. Kioskowe "Być może", nie wspominając o "Pani Walewskiej", potrafiły przyćmić wszystkie owoce i warzywa w warzywniaku. Zapewne wielu z was pamięta słynną Currarę. Co to wtedy było! Zapach równie mocarny, co wcześniej wymienione, jak nie bardziej. Jak do poczekalni do lekarza miała wejść pani, która użyła tego specyfiku, wiedziałem, że się zbliża zanim ją ujrzałem.
Wyobrażacie sobie takie sytuacje dzisiaj? Dziś nikt takich sytuacji nie tylko nie oczekuje, ale po prostu sobie nie życzy. Ta nienachalność olfaktoryczna to aktualnie oczekiwanie większości konsumentów. Przykre to, lecz prawdziwe. Zauważcie, że dziś, gdy psikniemy się mocniej, jest wysokie prawdopodobieństwo tego, że spotkamy się z dezaprobatą otoczenia. Kiedyś, zwłaszcza w Polsce, gdzie dostępność perfum była ograniczona do minimum, gdy ktoś "pachniał", zwłaszcza czymś nieznanym, było to pewną oznaką statusu, tzn. - "on ma". Dziś "każdy ma", więc nie wypada się tym afiszować, bo to tak, jakby chwalić się posiadaniem telewizora.
Można ganić producentów za reformulacje, ale jeśli dotyczą one cięcia trwałości (właściwie nie ma klasyka, którego by to nie dotknęło), to nie uznawałbym tego za cięcie kosztów sensu stricto. Cięcie kosztów to jakość składników, na pewno, ale cięcie ogona to dla producenta 2 pieczenie na jednym ogniu - spełnianie oczekiwań klienteli, a przy tym niższe koszty.
Jak wspominam czasy, kiedy flakon perfum właściwie robił za 5, jak nie więcej, dzisiejszych wód, to łezka w oku się kręci. Ale cóż począć, takie idiotyczne gusta ludzi nastały.
Kupię/wymienię próbki:
Alexandria Frag. - Arabian Forest
M. Margiela - At The Barber's
Armani - Encens Satin
Atelier des Or - Cuir Sacré
Alexandria Frag. - Arabian Forest
M. Margiela - At The Barber's
Armani - Encens Satin
Atelier des Or - Cuir Sacré