Środa, 24 wrzesień 2014, 14:28
L'Aigle de la Victoire - Rance
Premiera; 2013 ( w Polsce 2014 )
Twórczyni; Jeanne Sandra Rance
Rodzina; skórzana
Nuty;
N.G.; bergamotka kalabryjska, liście laurowe
N.S.; tymianek, dziegieć brzozowy, paczula, labdanum
N.B.; wetiwer, olibanum, oud, nuty skórzane
Przesuwanie granic. Ten jedyny w swoim rodzaju twórczy niepokój, który nakazuje posuwać się coraz dalej i dalej. Stan umysłu sprawiający, że wyznaczone kiedyś granice - choćby nie wiadomo jak odległe - zdają się być niczym więcej, jak tylko złudnym mirażem. A także odwaga. O tak, odwaga, a nawet całkiem spora doza artystycznej bezczelności. To wszystko zapewne towarzyszyło twórczyni L'Aigle de la Victoire podczas komponowania tego pachnidła. Ale to naturalnie tylko moje dywagacje, które tak naprawdę niewiele znaczą. Przejdźmy więc do faktów. A fakty są takie, że Orzeł Zwycięstwa jest zapachem tego kalibru, iż nawet patetyczna i - nie boję się użyć tego określenia - nieco nadęta nazwa, nie zakłóca odbioru tego arcydzieła sztuki perfumiarskiej. Gdybym miał pokusić się o najkrótszy opis ogólnego wrażenia, jakie towarzyszyło mi podczas poznawania tego zapachu, uciekłbym się do przytoczenia dewizy igrzysk olimpijskich, wyrażającej się w trzech słowach; Citius-Altius-Fortius ( Szybciej-Wyżej-Silniej ). Bowiem zaprawdę powiadam Wam; tu nie ma miękkiej gry. To takie właśnie pachnidła przywracają honor i chwałę temu, co zwykliśmy nazywać perfumiarstwem niszowym, nadszarpniętym przez liczne grono niegodnych tego miana pretendentów. Ale powróćmy do meritum, czyli samego zapachu. Orzeł Zwycięstwa pikuje z impetem torpedy. Aplikacja na skórę skutkuje prawdziwym olfaktorycznym blastem. Oto bowiem spod ziołowego oparu ( albo jak kto woli naparu, gdyż ten krótkotrwały akord jako żywo przypomina specyfik pieczołowicie przygotowany przez Babę Jagę w kurzej chatce ) stopniowo wyłania się potężny dymny akord. Smoła brzozowa jest w L'Aigle de la Victoire wyartykułowana niemniej dosadnie, niż np. w Fireside Intense - S.S.S., ale połączenie jej z paczulą i czystkiem paradoksalnie zamiast brutalizować i tak już niebywale władczy zapach, czyni go złożonym i kunsztownym. Jest gęsto, mrocznie i niemal złowieszczo, ale to ciągle są perfumy, a nie wyabstrahowane z kontekstu zapachowe dziwadło. W dalszej fazie rozwoju zapachu na skórze, wetiwer do spółki z kadzidłem tworzą jakby mentolowe, subtelne tło, dla pojawiającego się wyraźnego agaru. Natomiast faktura zapachu - pomimo tak charakternych ingrediencji - pozostaje miękka i " obła ". Nie zmienia tego stanu rzeczy nawet rosnący wraz z upływem czasu, silnie skórzany aspekt kompozycji. L'Aigle de la Victoire charakteryzuje się - co raczej nie powinno dziwić w kontekście charakteru tego pachnidła - wyśmienitymi parametrami użytkowymi. Trwałość wynosi prawie 15 godzin, a projekcja jest bardzo dobra przez niemal cały czas trwania zapachu na skórze. Na koniec koniecznie muszę zdementować pojawiające się tu i ówdzie informacje, o domniemanym dużym podobieństwie L'Aigle de la Victoire do Complex - Boadicea The Victorious. Owszem, obydwa zapachy dzielą szeroko rozumianą estetykę oudowo-skórzaną ( albo odwrotnie ), ale Complex jest aromatem w zdecydowanie większym stopniu naznaczonym turpizmem, bardziej dzikim i nieokiełznanym. Jeśli już miałbym umiejscowić Orła Zwycięstwa gdzieś na olfaktorycznej mapie, to przypisałbym mu dalekie pokrewieństwo z takimi zapachami, jak np. Fetish Pour Homme - Roja Dove ( ze względu na podobne ujęcie akordu skórzanego ) lub Epic Man - Amouage ( ze względu na animalne ujęcie agaru ). Orzeł Zwycięstwa wylądował i naprawdę nie sposób tego wydarzenia przeoczyć.
Moja ocena w ankiecie; "6".
Recenzja na 27 stronie magazynu;
https://issuu.com/dayandnight/docs/lipiec2017