supermariobros napisał(a):Czasami potrzebuję odpoczynku od trudniejszych, ciemniejszych zapachów i wtedy zarzucam "chamski" maintream, który jest poprostu łatwy i przyjemny. Taki własnie jest Gentleman 2017.
Też uważam, że nie można przecież ciągle gnębić ciężkich woni. To jak że słuchaniem muzyki, można słuchać ciągle Ludovico Einaudi i Tori Amos, ale po pewnym czasie przestanie się ich doceniać, wtedy warto puścić Lady Gaga czy Alanis Morissette i można także odnaleźć w ich muzyce wiele interesujacych, a nawet ambitnych kawałków.
Dlatego dziś idę go przetestować, bo wydaje mi się, że może jednak nie okaże się tak straszny jak kiedyś mi się wydał. Paradoksalnie mainstreamowe perfumy często potrzebują drugiej szansy, bo są wynikiem wielu kompromisów. Te bardziej niszowe za to są bezkompromisowe i niekiedy walą człowieka prosto w nos.
Przetestowałem go i muszę przyznać, że to zapach przyjemny, spokojny i nawet elegancki. Czy mi się podoba? I tak i nie, ma w sobie coś nudnego, ale z drugiej strony "gdzieś już to grali". Jest jak piosenka, która wpada w ucho, słucha się jej bez przerwy przez tydzień, a po miesiącu człowiek już nawet nie pamiętał, że czegoś takiego słuchał.
Na drugiej ręce mam zaś nowego Muglera i muszę przyznać, że ten zaczyna mi się coraz bardziej podobać i Givenchy przy nim nie ma żadnego wyrazu, do Muglera zaś cały czas sięgam nosem, albo raczej nos sięga do niego. Do Givenchy nie.
A swoją drogą co przypomina mi Givenchy? Bvlgari Man, lub Man Extreme. Nie przypomina wcale wersji pierwotnej i NIGDY nie powinien być z nią porównywany. Nazwa i flakon to tylko marketingowa papka.
Czy warto go kupić? Nie wiem, zastanawiałbym się nawet, gdyby kosztował 100zł.