Środa, 29 lipiec 2020, 09:06
Woda toaletowa dla pań Lancome Ô de Lancôme pojawiła się na rynku w 1969 roku, a jej kompozycja, stworzona przez Roberta Gonnona, składa się z bergamotki, mandarynki i cytryny w linii głowy; bazylii, rozmarynu i kolendry w linii serca oraz mąkli darniowej (oakmoss), drewna sandałowego i wetywerii w bazie.
Tak mi się kojarzyło, że kiedyś już te perfumy poznałem, ale coś było z nimi nie tak. No ale mając za sobą rady prawdziwych ekspertów i moich autorytetów – rabarbary i aleksandra, postanowiłem złamać swoją świętą zasadę i zamówiłem flakon w ciemno. W sumie nie było to tako końca w ciemno, bo gdyby kompozycja bardzo mi się nie podobała, na pewno bym ją zapamiętał. Flaszkę mam u siebie i już wiem co było nie tak. To jest oldskulowy zapach, a ja te dziesięć lat temu raczej takich perfum nie kupowałem dla swoich pań. Wyjątkiem były córki, które od najmłodszych lat miały na półce po flakoniku Petit Guerlain. Mam tu na myśli wersję oryginalną, z 1994 roku.
No i właśnie Ô de Lancôme to jest mniej więcej ten klimat, tyle że dla dorosłych. Od razu zwraca uwagę zapach mąkli tarniowej (oakmoss), nuta coraz rzadsza w damskich perfumach, dająca im klasyczny charakter. Otwarcie należy do naturalnie pachnących cytrusów, wspartych na równie naturalnych nutach zielonych ziołowych (aromatycznych), nadających kompozycji wytrawny, niemal cierpki charakter. Pomimo tego, że to perfumy lekkie, są całkiem trwałe. Po około trzech-czterech godzinach zieloności ustępują miejsca ziołowo-wetyweriowo-drzewnej bazie, która delikatnie daje o sobie znać kolejne dwie-trzy godziny.
Flakon kupiłem z myślą o żonie lub starszej córce, ale jak już się zapoznałem z zapachem, doszedłem do wniosku, że to ja będę miał najwięcej przyjemności z jego posiadania. Charakter kompozycji wpisuje się w dwa inne zakupy z ostatnich miesięcy – Annick Goutal Eau d'Hadrien oraz Annick Goutal L'Île au Thé. Ponieważ sumienie mnie gryzło, dałem do powąchania Ô de Lancôme żonie, oczywiście bez pokazywania flakonu. Ponieważ test zagaiłem słowami "to raczej nie będzie Ci się podobało, to taki dziadkowo-babciny zapach", liczyłem na rozgrzeszenie mojej chciwości. Na początku tak się właśnie stało, ale po godzinie żona powiedziała "wiesz co?.., w sumie to mi się podoba". No i jak z tego problemu wybrnąć? Ok, dam Ci odlewkę – odparłem. Reasumując – jest to typowy uniseks, bez przechyłu w którąkolwiek ze stron. Jeśli już miałym wskazać przewagę, byłaby to płeć męska.
Tak mi się kojarzyło, że kiedyś już te perfumy poznałem, ale coś było z nimi nie tak. No ale mając za sobą rady prawdziwych ekspertów i moich autorytetów – rabarbary i aleksandra, postanowiłem złamać swoją świętą zasadę i zamówiłem flakon w ciemno. W sumie nie było to tako końca w ciemno, bo gdyby kompozycja bardzo mi się nie podobała, na pewno bym ją zapamiętał. Flaszkę mam u siebie i już wiem co było nie tak. To jest oldskulowy zapach, a ja te dziesięć lat temu raczej takich perfum nie kupowałem dla swoich pań. Wyjątkiem były córki, które od najmłodszych lat miały na półce po flakoniku Petit Guerlain. Mam tu na myśli wersję oryginalną, z 1994 roku.
No i właśnie Ô de Lancôme to jest mniej więcej ten klimat, tyle że dla dorosłych. Od razu zwraca uwagę zapach mąkli tarniowej (oakmoss), nuta coraz rzadsza w damskich perfumach, dająca im klasyczny charakter. Otwarcie należy do naturalnie pachnących cytrusów, wspartych na równie naturalnych nutach zielonych ziołowych (aromatycznych), nadających kompozycji wytrawny, niemal cierpki charakter. Pomimo tego, że to perfumy lekkie, są całkiem trwałe. Po około trzech-czterech godzinach zieloności ustępują miejsca ziołowo-wetyweriowo-drzewnej bazie, która delikatnie daje o sobie znać kolejne dwie-trzy godziny.
Flakon kupiłem z myślą o żonie lub starszej córce, ale jak już się zapoznałem z zapachem, doszedłem do wniosku, że to ja będę miał najwięcej przyjemności z jego posiadania. Charakter kompozycji wpisuje się w dwa inne zakupy z ostatnich miesięcy – Annick Goutal Eau d'Hadrien oraz Annick Goutal L'Île au Thé. Ponieważ sumienie mnie gryzło, dałem do powąchania Ô de Lancôme żonie, oczywiście bez pokazywania flakonu. Ponieważ test zagaiłem słowami "to raczej nie będzie Ci się podobało, to taki dziadkowo-babciny zapach", liczyłem na rozgrzeszenie mojej chciwości. Na początku tak się właśnie stało, ale po godzinie żona powiedziała "wiesz co?.., w sumie to mi się podoba". No i jak z tego problemu wybrnąć? Ok, dam Ci odlewkę – odparłem. Reasumując – jest to typowy uniseks, bez przechyłu w którąkolwiek ze stron. Jeśli już miałym wskazać przewagę, byłaby to płeć męska.