Środa, 11 wrzesień 2019, 17:41
Golden Serenade - Jusbox
Premiera; 2018
Twórca; Julien Rasquinet
Skład
N.G.; szafran, goździk (przyprawa)
N.S.; olibanum, paczula
N.B.; agar, wanilia, bursztyn, opoponaks
Nie spodziewałem się aż takiego mastodonta po Jusbox. Testy czterech innych zapachów tej marki już niemal utwierdziły mnie w przekonaniu, że szeroko pojętej niszowej stylistyki po Jusbox spodziewać się wręcz należy, ale nie w aż tak monumentalnym wydaniu. Moje zaskoczenie stąd się wzięło, że Golden Serenade utrzymany jest trochę w starej estetyce Amouage. Zaryzykuję tezę, że gdyby Amouage wypuściło coś takiego w tym roku, to byłyby głosy, że wracają na właściwe tory. A przynajmniej do korzeni.
Golden Serenade jest bardzo dobrze poskładanym zapachem orientalnym, z mocnymi i - przynajmniej w tej stylistyce - zupełnie niezaskakującymi składnikami. Jednak praktyka często pokazuje, że w komponowaniu zapachów istotne jest nie tyle jakich składników się użyje (lub z jakich świadomie zrezygnuje w danym projekcie), ale JAK się ich użyje. Niejednokrotnie dowodzi to kunsztu perfumiarza, który mając świadomość priorytetowych założeń konceptu zapachu oraz zestaw składników potencjalnie przydatnych do wywołania określonego efektu, zdany jest w tej sytuacji na własną kreatywność, intuicję, doświadczenie i większą lub mniejszą skłonność do podejmowania ryzyka.
Początek tego pachnidła jest iście obezwładniający. Jeżeli nawet z trudem wyobrażacie sobie stwory z mitologii, pradawnych wierzeń i baśni, to sugestia, że po zaaplikowaniu Golden Serenade na skórę, pojawi się oudowy ent, może wcale nie wydać się Wam czymś absolutnie nieprawdopodobnym i abstrakcyjnym. Może dlatego, że ten konkretny oudowy ent jest rozsierdzony do granic możliwości. Oudowy ent wpadł w szafranową burzę piaskową i straciwszy orientację, miota się na wszystkie strony, jakby chciał powalić wiatr. Kiedy tak walczy będąc jednak z góry skazanym na porażkę z żywiołem, jego ogromna, niewyobrażalna siła, nie może pozostawiać obojętnym. Jest moc! Pełna napięcia symbioza pomiędzy skórzanym, na wskroś męsko wybrzmiewającym agarem a przyprawowym akordem smagającym frenetycznie rozedrgane ciało oudowego enta, nie może jednak trwać w nieskończoność. Bezlitosne pejcze ukręcone z królewsko pachnącego szafranu i goździków jak z pałacu szejka, zmuszają enta do kapitulacji. Dzieje się to nie bez pomocy kadzidlanego dymu i oparów jakby psychodelicznie aktywnej paczuli. Oudowy ent słabnie. Siada i nieruchomieje. Wydaje się - pomimo ogromnej wielkości - całkiem bezbronny. Ale to tylko pozory. Bo chociaż zapach robi się balsamiczny i lekko dymny, nieco w stylu pierwotnego Jubilation XXV Man, bez najmniejszej trudności da się wyczuć emanujące z niego siłę i władczość.
Podane to wszystko trochę na bliskowschodnią modłę, ale nie wali kiczem po nosie. Kompozycja bogata, ostentacyjna, wieczorowa. I powiedziałbym, że raczej męska. Podejrzewam jednak iż także zaprzysięgłe fanki tego typu orientu, nie dadzą rady oprzeć się Złotej Serenadzie.
Parametry bardzo dobre, z ponad 12-godzinną trwałością i początkowo atomową projekcją, stopniowo redukującą się do dobrej aż na samym finiszu.
Ocena; mocne "5".