Niedziela, 8 wrzesień 2019, 12:33
Black Powder - Jusbox
Premiera; 2017
Twórca; Julien Rasquinet
Skład
N.G.; czarna porzeczka, jabłko, papryczka pimento
N.S.; zamsz, liść tytoniu, olibanum
N.B.; bób tonka, drzewo sandałowe, paczula
Niszowe marki wyrastają jedna za drugą niczym grzyby po deszczu. Śledzenie premier w tempie ich pojawiania się na rynku graniczy z niemożliwością, bo co sezon debiutuje kilkaset zapachów marek z całego świata. Żeby to wszystko ogarnąć należałoby chyba zatrudnić logistyków z NASA. Założyciele marek także mają świadomość, że przebić się do świadomości afficionados perfum oraz potencjalnej klienteli, jest coraz trudniej. Bez wątpienia jednym z elementów skutecznej promocji, stało się w dorobienie do produktu odpowiedniej koncepcji, która przykuje uwagę publiczności.
Zapachy Jusbox inspirowane są postaciami ze sceny muzycznej, a właściwie scen muzycznych, gdyż spektrum gatunkowe i stylistyczne jest szerokie; od Glenna Millera poprzez Arethę Franklin aż do Curta Cobaina, który był inspiracją dla tej właśnie kompozycji. Miała to być także pocztówka zapachowa z początku lat 90. w Seattle., kiedy rozkwitało w Deszczowym Mieście muzyczne zjawisko ochrzczone mianem grunge'u. Nigdy nie byłem fanem Nirvany, ale za to dałbym pokroić się za Soundgarden, uwielbiam Alice In Chains i ciągle jeszcze zdarza mi się poczuć ten dreszczyk, jak za pierwszym przesłuchaniem Ten Pearl Jam. Przyjąłem zatem ów zapachowy hołd dla Cobaina, jako pokłony czynione całej tamtejszej scenie, publiczności oraz klubom.
I od razu o czymś napiszę, co prawdopodobnie istotne jest w moim odbiorze Black Powder. Otóż w kontekście inspiracji, ten zapach wydaje mi się... zbyt ładny. Nie ma w nim najmniejszej skazy, bólu, buntu, desperacji czy depresji. Black Powder jest zapachem wyrafinowanym. Po prostu. I przychodzi mu to nawet chyba ze zbyt dużą łatwością. Chociaż kiedy chociaż na chwilę oderwiemy się od opowieści stojącej za tym pachnidłem, mankament ów znienacka przemienia się w zaletę. Co oczywiście przychodzi nam zaakceptować dość szybko, chwilę potem, jak uświadomimy sobie, że skóry brudnej, animalnej lub fizjologicznej to pod tym adresem nie uświadczymy. Chociaż przecież pukamy do bram Seattle, miasta ostatniego takiego zarzewia ogólnoświatowej rebelii w muzyce oraz popkulturze.
Black Powder jest zapachem skórzanym, ale zupełnie na swoją modłę. I chwała mu za to. Julien Rasquinet zamiast podążać utartym (o ile nie przetartym) szlakiem skóry toskańskiej zanurzonej w malinowym lub truskawkowym soku, poszedł drogą owocową, ale zupełnie na przekór tej tendencji. Bowiem głównym bohaterem po nałożeniu Black Powder na skórę jest jabłko. Chrupki owoc wnosi do kompozycji musującą zieloną poświatę. Czarna porzeczka zaczyna pączkować i obraz skóry ciemnieje. Jest to luksusowy zamsz nasączony cierpkim jabłkowo-porzeczkowym sokiem. Subtelnie wpleciona nuta tytoniu wnosi do kompozycji odrobinę ciepła i dżentelmeńskiego szarmu. I jak to wszystko ma się do postaci Kurta Cobaina? Może Kurt uwielbiał jabłka i stąd ta nuta tak wyeksponowana w kompozycji? Cierpka i lekko słodkawa nuta jabłkowo-pożeczkowa pociągnięta jest aż do wczesnej bazy. Nie jest wyczuwalna na pierwszym planie, ale gdzieś tam sobie wybrzmiewa z boku sceny. Baza jest balsamiczna, słodka, ale w idealnych granicach. Od początku do końca Black Powder sprawia wrażenie kompozycji przemyślanej, co potwierdza także efektowna prezencja na skórze i zmienność w czasie.
Doskonałe wrażenie jakie zrobił na mnie Czarny Proch, dopełniają parametry użytkowe z trwałością przekraczającą 12 godzin i bardzo zadowalającą projekcją.
Black Powder to zapach charakterystyczny i oryginalny, ale nie poprzez epatowanie turpizmem czy ekstrawagancją. To duża sztuka zrobić taki zapach.
Ocena; mocne "5".