Czwartek, 30 grudzień 2021, 12:22
(Ten post był ostatnio modyfikowany: Czwartek, 30 grudzień 2021, 18:06 przez brz. Edytowano łącznie: 4)
Mieliśmy niedawno rozbiórkę, ponadto zapach od jakiegoś czasu przewija się przez półki różnych użytkowników. A swojego wątku nie ma, więc chyba najwyższy czas go utworzyć.
Night Flyer to (wg. Fragrantiki) szyprowo-owocowe perfumy dla kobiet i mężczyzn. Autorką kompozycji jest Ellen Covey, a sama formuła to rzekomo pierwszy Bat Zoologist.
Źródło: strona Olympic Orchids (https://orchidscents.com/?product=night-...e-original)
Nuty z oficjalnej strony to: figi, banan, owoce tropikalne, żywice, skóra, nuty mineralne, wilgotna ziemia, wilgotne powietrze, akord piżmowo-futerkowy, wetyweria, drewno sandałowe i drewno kadzidłowca (olibanum wood wydaje mi się dość jednoznacznym sformułowaniem i raczej nie oznacza drewna oliwkowego wymienionego w spisie nut na stronie perfumerii Lulua).
No dobrze, spis dość kuriozalny, ale jak to pachnie? I czy naprawdę nietoperzem?
W telegraficznym skrócie to wg mnie zapach wyraźnie zielony, przesycony owocami i drewnem, mineralnością oraz ziemistą wilgocią.
Jednocześnie jest to jedna z tych kompozycji, które malują mi w głowie konkretny obraz, a - jak często podkreślam - takie pachnidła cenię bardzo wysoko. Sam obraz natomiast? Jesteśmy gdzieś w tropikach, na zielonej wyspie. Grząską ścieżką prowadzącą przez parną dżunglę wchodzimy do jaskini. W jaskini panuje półmrok, kamienne ściany ociekają wodą, która się na nich skrapla. Pod sklepieniem wisi sobie kilka nietoperzy, kilka kolejnych krąży w powietrzu. W nos uderza nas lekko zatęchły zapach stanowiący mieszankę mineralnej wilgoci, ziemi, nieco zbutwiałego drewna, woni zwierzaków (delikatna skóra i piżmo) oraz - przede wszystkim - pozostałości po ich ucztach. Co parę kroków natykamy się na niedojedzone resztki owoców, przede wszystkim zielonych bananów. Owoce trochę już tu leżą, są nadpsute, na granicy fermentacji.
Straszne.
Żartuję! To, wbrew nutom i moim urojeniom, naprawdę świetny zapach. Mimo pozornej, eee... „mroczystości”... wesoły, prawdziwie tropikalny (nie jak oranżadka z marakują) i nietypowy. Czuję jeszcze coś, czego w nutach nie widzę. Jakąś korzenną przyprawę w typie gałki muszkatołowej. Nie mogę tego rozgryźć, ale może to geosmina wymieszana z drewnami i żywicami, nie wiem.
Dla niektórych jest to zapewne pachnidło nienoszalne i odpychajace, inni potraktują Night Flyer jako ciekawostkę do domowych badań, ja jestem bardzo na tak. Testowałem je na wakacjach i w niekoniecznie upalne dni czy wieczory sprawdzało się fantastycznie. Baza jest dużo grzeczniejsza niż otwarcie i serce. Jakieś drewno, wetyweria, lekka słodycz i odrobina zielonej, wodnistej świeżości.
I w zestawieniu z nowym, zreformowanym Batem wygrywa zdecydowanie. Przekomponowany zapach Wonga pachniał mi głównie mokrą myszą. Be.
Ocena? Na razie mocne 5!
Night Flyer to (wg. Fragrantiki) szyprowo-owocowe perfumy dla kobiet i mężczyzn. Autorką kompozycji jest Ellen Covey, a sama formuła to rzekomo pierwszy Bat Zoologist.
Źródło: strona Olympic Orchids (https://orchidscents.com/?product=night-...e-original)
Nuty z oficjalnej strony to: figi, banan, owoce tropikalne, żywice, skóra, nuty mineralne, wilgotna ziemia, wilgotne powietrze, akord piżmowo-futerkowy, wetyweria, drewno sandałowe i drewno kadzidłowca (olibanum wood wydaje mi się dość jednoznacznym sformułowaniem i raczej nie oznacza drewna oliwkowego wymienionego w spisie nut na stronie perfumerii Lulua).
No dobrze, spis dość kuriozalny, ale jak to pachnie? I czy naprawdę nietoperzem?
W telegraficznym skrócie to wg mnie zapach wyraźnie zielony, przesycony owocami i drewnem, mineralnością oraz ziemistą wilgocią.
Jednocześnie jest to jedna z tych kompozycji, które malują mi w głowie konkretny obraz, a - jak często podkreślam - takie pachnidła cenię bardzo wysoko. Sam obraz natomiast? Jesteśmy gdzieś w tropikach, na zielonej wyspie. Grząską ścieżką prowadzącą przez parną dżunglę wchodzimy do jaskini. W jaskini panuje półmrok, kamienne ściany ociekają wodą, która się na nich skrapla. Pod sklepieniem wisi sobie kilka nietoperzy, kilka kolejnych krąży w powietrzu. W nos uderza nas lekko zatęchły zapach stanowiący mieszankę mineralnej wilgoci, ziemi, nieco zbutwiałego drewna, woni zwierzaków (delikatna skóra i piżmo) oraz - przede wszystkim - pozostałości po ich ucztach. Co parę kroków natykamy się na niedojedzone resztki owoców, przede wszystkim zielonych bananów. Owoce trochę już tu leżą, są nadpsute, na granicy fermentacji.
Straszne.
Żartuję! To, wbrew nutom i moim urojeniom, naprawdę świetny zapach. Mimo pozornej, eee... „mroczystości”... wesoły, prawdziwie tropikalny (nie jak oranżadka z marakują) i nietypowy. Czuję jeszcze coś, czego w nutach nie widzę. Jakąś korzenną przyprawę w typie gałki muszkatołowej. Nie mogę tego rozgryźć, ale może to geosmina wymieszana z drewnami i żywicami, nie wiem.
Dla niektórych jest to zapewne pachnidło nienoszalne i odpychajace, inni potraktują Night Flyer jako ciekawostkę do domowych badań, ja jestem bardzo na tak. Testowałem je na wakacjach i w niekoniecznie upalne dni czy wieczory sprawdzało się fantastycznie. Baza jest dużo grzeczniejsza niż otwarcie i serce. Jakieś drewno, wetyweria, lekka słodycz i odrobina zielonej, wodnistej świeżości.
I w zestawieniu z nowym, zreformowanym Batem wygrywa zdecydowanie. Przekomponowany zapach Wonga pachniał mi głównie mokrą myszą. Be.
Ocena? Na razie mocne 5!