Poniedziałek, 24 październik 2011, 07:07
(Ten post był ostatnio modyfikowany: Niedziela, 20 grudzień 2020, 11:08 przez pblonski.)
![[Obrazek: 375x500.3805.jpg]](https://fimgs.net/mdimg/perfume/375x500.3805.jpg)
Testuję po raz pierwszy tego klasyka i jest tak sobie. Nie wiem jeszcze czy lubię ten zapach, czy nie.
Samo otwarcie jest intrygujące i faktycznie kojarzy się z lasem. Uczucie jakbyś zanurzył twarz w naczyniu wypełnionym świeżym, częściowo zmiażdżonym listowiem, z kawałkami gałązek, prosto z drzew. To pewnie zasługa lawendy, której towarzyszy bergamotka lub cytryna i jeszcze coś zielonego. (Spojrzałem w spis nut na fragrantice i jest on dla mnie nieadekwatny: http://www.fragrantica.com/perfume/Cree ... -3805.html Wg mnie nie ma szans, żeby taki efekt uzyskano przy pomocy samych tylko nut drzewnych i wetiweru.) Ta faza jednak bardzo szybko znika i zaczyna nagle dominować bardzo nieprzyjemny dla mnie akord czegoś jakby stęchłego, czego nie podejmuję się zidentyfikować. Przy kolejnych testach spróbuję rozpoznać co to jest, ale póki co ta faza zapachu już mi umknęła. Wdycham właśnie całkiem przyjemny drzewno-lawendowy i lekko wetiwerowy "drydown". Ale czy wystarczająco przyjemny, żeby wywołać we mnie jakieś silniejsze emocje?
Co do klasyczności, czy oldskulowości tego zapachu, wyraża się ona wg mnie tym, że cała ta drzewność, zieloność itd. jest taka jakaś przyciszona, niesoczysta, jakby przysypana cienką warstwą pudru (z wyjątkiem dosłownie samego otwarcia otwarcia). Tak jakbyśmy oglądali zdjęcie w kolorze sepii sprzed lat zamiast w normalnych, naturalnych barwach. O ile większość Creedów, które wąchałem była do siebie w jakimś tam stopniu podobna (GIT, MI, SMW, Himalaya, Erolfa, Green Valley), to ten nie ma z nimi nic wspólnego.