Psiknąłem na bloter, niuchnąłem i zerknąłem na buteleczkę, bo myślałem, że się pomyliłem. Ale nie, na flakonie stało jak byk "Fahrenheit Cologne", tymczasem na bloterku czułem najzwyklejszego Fafarafę. Nie żadne podobieństwo, nie mgliste pojęcie "DNA". Po prostu Fahrenheit od Diora. Porównałem zaraz ze stojącym obok pierwowzorem by tylko utrwalić się w przekonaniu. Ale ja jestem z tych, którzy za cholerę nie czują żadnej benzyny, więc może Wasze psie kinole wyprowadzą mnie z błędu. :lol:
Teraz, po godzinie, na wierzch wypełzły jakieś nieokreślone owoce, nie jest to fajne moim zdaniem. Albo robimy ten sam zapach o mniejszym stężeniu esencji i za mniejszą cenę albo robimy flankera który nawiązuje, a nie imituje, by później trollować nutami bazy. Jeżeli dla tej wersji Fahrenheit Aqua zszedł ze sceny, to ból straszliwy.
Ogarnę jeszcze w teście globalnym jak dorwę próbkę. Może to katar albo cuś. Osobliwe, bardzo osobliwe.
"Always smell nice. Remember, the first hole you penetrate is her nostril."