Czwartek, 7 lipiec 2022, 12:41
Przyznaję z pokorą, że pomarańczowego pingwina kupiłem w ciemno i wyłącznie dla flakonu. Rozróżniam (podobnie rzecz ma się z kolorami) tylko trzy rodzaje perfumowych buteleczek: fajne, niefajne i … wiecie jakie Ten jest w mojej opinii tym fajnym. Stylizowany na „piersiówkę” z cieniowanego, kolorowego szkła z wytłoczeniami i logo nielota oraz ciężką, magnetyczną zatyczką prezentuje się wybornie. Co do kompozycji, to lawendy jakoś w tym nie wyczuwam (a lubię), a o obecność jabłka nie zamierzam się wykłócać i dolarów przeciw orzechom stawiać nie będę. Kompozycja rozwija się z wyraźnie oznaczonym, „odwaniliowo”-słodkim (początkowo dość mocnym) akcentem, niebezpiecznie blisko granicy mojej tolerancji na ten akord, a chwilami może już i za. Szczęśliwie pieprz robi swoje. W pewien sposób neutralizuje waniliową ekspansję, ale nie dzieje się to na drodze całkowitej eliminacji. Moim zdaniem to dobrze. Wanilii wtóruje równie słodkawa sosna, ale ta odpowiada także za pewnego rodzaju koloński sznyt i to jeszcze po wygaśnięciu krótkiego, cytrusowego zaśpiewu z otwarcia. Większej aktywności paczuli jakoś nie odnotowałem (o ile jest), zaś piżmo, jak to piżmo – stoi za ociepleniem całości i dostarcza subtelnie kremowej puszystości, która pojawia się po około dwóch godzinach od aplikacji. Nie mam pojęcia za jakie wrażenia zapachowe odpowiada japoński kwiat wiśni, ale podejrzewam, że może mieć coś wspólnego z kwaśnym akordem, który wpleciony został w ten słodszy. Reasumując - pachnidło ciepłe, świeże i energetyzujące. Słodkawo-puszysty unisex na chłodniejszą porę roku z dominującą i otulającą nutą wanilii, choć potrafi też delikatnie poddusić – stąd wskazany umiar w dawkowaniu tej substancji, która w kontakcie z moją skórą wykazuje dużą trwałość z przeciętną projekcją i sprawia wrażenie bardziej ekskluzywnej, niż jest w istocie.