Czwartek, 12 lipiec 2018, 14:18
Santalove to perfumy dla kobiet i mężczyzn z oferty tureckiego domu Nishane. Autorem kompozycji jest Jorge Lee.
Głowa: bergamotka, ylang-ylang
Serce: drewno sandałowe
Baza: tonka, wanilia
(foto: iperfumy.pl)
Poniższą "mini-recenzję" sponsoruje M_Michal (dzięki wielkie za sampla ).
Santalove to jedna, wielka oda do ylang-ylang. Od samego otwarcia, aż do bazy kwiat ten dominuje kompozycję i gdyby nie to, jak z czasem zmienia się jego tło, powiedziałbym, że wącham czysty ylangowy olejek. Warto dodać, że olejek przedniej jakości, bo w wykonaniu Nishane kwiat ten pachnie bardzo głęboko i autentycznie. Ma w sobie pełno tej orientalnej, narkotycznej słodyczy, która sprawia, że zdaje się jednocześnie niewinny i zniewalający. W Santalove jest to bardzo ciepło, a miejscami nawet duszno podany ylang-ylang. Nie pachnie tak "czysto", jakby był wzbogacony białym piżmem... raczej jest trochę przykurzony, ma w sobie pewien retro-sznyt, który dodaje kompozycji eleganckiej, ale i bezkompromisowej otoczki.
Tło jest kremowe, gładkie, dość neutralne, ale zbite. Ciężko powiedzieć, czy to sandał, tonka, czy może jeszcze coś innego, bo jest ono dość zbite i przysłonięte wyrazistym kwiatem. Mam wrażenie, że to ono jednak odpowiada, za (co prawda bardzo subtelny) rozwój kompozycji od ciepłego, dusznego orientu, po elegancką i subtelną słodycz.
Kompozycja jest minimalistyczna, a ewolucja dość skąpa. Nie powiedziałbym, żeby jakoś szczególnie mnie Santalove urzekło (na blotterze wydawał się bardziej obiecujący), a już na pewno nie zostanie moim ulubionym zapachem z portfolio Nishane. Miłośnicy ylang-ylang powinni jednak obowiązkowo poznać!
Głowa: bergamotka, ylang-ylang
Serce: drewno sandałowe
Baza: tonka, wanilia
(foto: iperfumy.pl)
Poniższą "mini-recenzję" sponsoruje M_Michal (dzięki wielkie za sampla ).
Santalove to jedna, wielka oda do ylang-ylang. Od samego otwarcia, aż do bazy kwiat ten dominuje kompozycję i gdyby nie to, jak z czasem zmienia się jego tło, powiedziałbym, że wącham czysty ylangowy olejek. Warto dodać, że olejek przedniej jakości, bo w wykonaniu Nishane kwiat ten pachnie bardzo głęboko i autentycznie. Ma w sobie pełno tej orientalnej, narkotycznej słodyczy, która sprawia, że zdaje się jednocześnie niewinny i zniewalający. W Santalove jest to bardzo ciepło, a miejscami nawet duszno podany ylang-ylang. Nie pachnie tak "czysto", jakby był wzbogacony białym piżmem... raczej jest trochę przykurzony, ma w sobie pewien retro-sznyt, który dodaje kompozycji eleganckiej, ale i bezkompromisowej otoczki.
Tło jest kremowe, gładkie, dość neutralne, ale zbite. Ciężko powiedzieć, czy to sandał, tonka, czy może jeszcze coś innego, bo jest ono dość zbite i przysłonięte wyrazistym kwiatem. Mam wrażenie, że to ono jednak odpowiada, za (co prawda bardzo subtelny) rozwój kompozycji od ciepłego, dusznego orientu, po elegancką i subtelną słodycz.
Kompozycja jest minimalistyczna, a ewolucja dość skąpa. Nie powiedziałbym, żeby jakoś szczególnie mnie Santalove urzekło (na blotterze wydawał się bardziej obiecujący), a już na pewno nie zostanie moim ulubionym zapachem z portfolio Nishane. Miłośnicy ylang-ylang powinni jednak obowiązkowo poznać!
„Elegancja jest niemożliwa bez perfum. To skryte, niezapomniane, ostateczne akcesoria.” - Gabrielle Coco Chanel