Poniedziałek, 16 sierpień 2021, 13:52
Aran to perfumy dla kobiet i mężczyzn tajlandzkiej marki Prin z roku 2020. Ich twórcą jest Prin Lomros.
Deklarowany zestaw nut to :
esencja koziej sierści (!), kastoreum, grzyb, jodła balsamiczna, olibanum, cywet, mech dębowy, kardamon, cypriol, szafran, jaśmin, nard (jatamansi), tytoń, agar (oud), wetyweria, skóra, drzewo sandałowe.
Tajlandzka nisza w niszy. Ostatni poziom przed bezkresną, kosmiczną czernią czeluści czarnych dziur w międzygwiezdnej materii ...
To mógłby być fragment recenzji z miesięcznika miłośników perfum niszowych "SNOB", gdyby istniał.
Zapach gospodarstwa rolnego stryja Andrzeja pod Nasielskiem nie wybrzmiewa już epickim zadęciem, niemniej jest zgodny z rzeczywistością. To miejsce jak najbardziej realne i faktycznie pachnie jak bohater niniejszej notki. Dzieje się tak zawsze podczas wymiany ściółki w zagrodach dla zwierząt hodowlanych. Najlepiej czuć to w stajni. Zdecydowanie bliżej do koni, niż kóz. Cechą charakterystyczną tego zjawiska jest to, że idealnie komponuje się w anturażu gumofilców i znoszonego, drelichowego waciaka. Adekwatnie do okoliczności i za cholerę nie awangardowo, a już na pewno nie w powinowactwie z Norne Slumberhouse, jak niesie wieść gminna. Bez wątpienia taniej, bo nie trzeba brodzić po azjatyckich dżunglach lub perfumeryjnych butikach dla ekscentryków. Wystarczy pociągnąć nosem za miedzą.
Deklarowany zestaw nut to :
esencja koziej sierści (!), kastoreum, grzyb, jodła balsamiczna, olibanum, cywet, mech dębowy, kardamon, cypriol, szafran, jaśmin, nard (jatamansi), tytoń, agar (oud), wetyweria, skóra, drzewo sandałowe.
Tajlandzka nisza w niszy. Ostatni poziom przed bezkresną, kosmiczną czernią czeluści czarnych dziur w międzygwiezdnej materii ...
To mógłby być fragment recenzji z miesięcznika miłośników perfum niszowych "SNOB", gdyby istniał.
Zapach gospodarstwa rolnego stryja Andrzeja pod Nasielskiem nie wybrzmiewa już epickim zadęciem, niemniej jest zgodny z rzeczywistością. To miejsce jak najbardziej realne i faktycznie pachnie jak bohater niniejszej notki. Dzieje się tak zawsze podczas wymiany ściółki w zagrodach dla zwierząt hodowlanych. Najlepiej czuć to w stajni. Zdecydowanie bliżej do koni, niż kóz. Cechą charakterystyczną tego zjawiska jest to, że idealnie komponuje się w anturażu gumofilców i znoszonego, drelichowego waciaka. Adekwatnie do okoliczności i za cholerę nie awangardowo, a już na pewno nie w powinowactwie z Norne Slumberhouse, jak niesie wieść gminna. Bez wątpienia taniej, bo nie trzeba brodzić po azjatyckich dżunglach lub perfumeryjnych butikach dla ekscentryków. Wystarczy pociągnąć nosem za miedzą.