Czwartek, 24 październik 2013, 18:02
Encense Et Lavende jest inny niż reszta Lutensowej kolekcji. Nie ma tu ani grama słodyczy. Zapach jest surowy, cierpki, suchy, zimny, wytrawny, przede wszystkim zaś nieskomplikowany. Połączenie lawendy z kadzidłem, składników, których zapach ma rzekomo działanie uspokajające, na papierze przedstawia się niezbyt okazale, a jednak kompozycja Serge'a Lutensa odznacza się niezwykłą głębią. Jak się okazuje, żeby osiągnąć ten efekt, nie potrzeba wielu nut. Lawenda kojarzy mi się nieodmiennie ze wsią, z otwartymi przestrzeniami, zielonymi pastwiskami, ale składnik ten obecny w perfumach z gatunku aromatic fougerre często jest zbyt stłamszony i przysłonięty innymi nutami, by można go było docenić w pełni. Pewnym przełomem w obcowaniu z lawendą był dla mnie zapach Oxford & Cambridge Czech & Speake, gdzie poznałem ten składnik jakby na osobności i w całej okazałości.
Jednak sama lawenda pachnie raczej... może nie zupełnie płasko, ale też nie tworzy wrażenia jakiejś przepastnej głębi. W Encens Et Lavende to kadzidło pełni rolę składnika, które buduje trzeci wymiar i bardzo mi się ten efekt podoba; jakbyśmy wdychali czyste krystaliczne powietrze. Klimat zapachu kojarzy się z przechadzką górską ścieżką wczesnym porankiem. Rześkie powietrze, wiatr niesie w naszym kierunku smużkę dymu, w pobliżu czuć suche zioła. W tym momencie na scenę wkracza szałwia, która tutaj pachnie sucho, jak zakurzona stara książka i zimno jak stare zadeptane granitowe stopnie.
Siadamy na chwilę na kamieniu by pogrążyć się w medytacji. Nigdzie się nam nie spieszy, bo w pobliżu nie ma innych ludzi, nie ma samochodów, ani telefonów. Całe doświadczenie nie przypomina gwałtownego objawienia, a powolną refleksję połączoną z wsłuchiwaniem się w dźwięk własnego oddechu. Dopiero po kilku godzinach, niepomni upływającego czasu, zauważamy, że kadzidło z lawendą już prawie nie pachną.