Czwartek, 25 lipiec 2019, 08:24
Alioth to perfumy (ekstrakt) dla kobiet i mężczyzn wydany przez Tiziana Terenzi w 2018 roku. Autorem kompozycji jest oczywiście Paolo Terenzi. Nuty:
Głowa: szafran, kardamon, czarny pieprz, zielony pieprz
Serce: bułgarska róża, ylang ylang, paczula, cypriol
Baza: kambodżański oud, wanilia z Madagaskaru, ambra, indyjski oud, piżmo
(źródło: Selfridges)
Mury za dnia obleczone szkarłatem wrogów, w świetle Wielkiej Niedźwiedzicy mieniący się czernią - ślad po zwycięstwie dostojnego Sułtana. Kwiaty wyrosłe na trzewiach wrogów, promiennie czerwone, jakby zabarwione krwią poległych. Odurzające słodyczą na pozór, wewnątrz zepsute okrucieństwem. Dogasające wieże oblężnicze - symbol Zachodu płonącego na chwałę Mahometa. Ciężar zbroi miesza się ze słodyczą zwycięstwa. Jasny dym rozpalany w świątyniach zdaje się oczyszczać atmosferę. Karawany pełne przypraw wreszcie wyjeżdżają z miasta.
"O, Władco nasz, na cztery strony świata, rozpuścimy wici o twym wielkim zwycięstwie!" - słychać pozdrowienia spod barwnych turbanów. Czuć jak wschodnie bogactwo rozlewa się po świecie, szykując się do zemsty.
Jak tylko zacząłem testować Alioth, myślałem, że nic z tego nie będzie. Kolejna, orientalna róża. A jednak! Z każdą minutą zdobywał moją sympatię (co w przypadku Terenziego jest u mnie rzadkością). Owszem róża, słodka, ale z czasem okazuje się, że nie taka zbita, jak zazwyczaj. Tutaj spod tej róży "wyrasta" mnóstwo pobocznych akcentów - przyprawy, słodki aromat dymu i drewna. Blisko otwarcia czuć wyraźną, kremową, mocno czekoladową paczulę.
Później następuje mrok, spod tej słodkiej woni wyrasta coś zepsutego, zniszczonego. Tępe, spalone drewno, rozkładająca się skóra? Nie jest to wprost aromat takiego zgrzybiałego oudu, jest to coś o wiele bardziej fantazyjnego. Wbrew pozorom, bardziej przyjemnego i intrygującego, niż odrzucającego. Na pewno nadaje charakteru tej kompozycji.
Parametry bez zarzutu - trzyma się przez dobre 10-12 godzin. Przez pierwsze 2 godziny (kiedy czuć różę z paczulą) projekcja jest jak dla mnie zbyt przytłaczająca - dobrze, że zapach nie jest wtedy jakoś bardzo ciężki i zbity bo mógłby zmęczyć. Po 7-8 godzinach robi się bardziej bliskoskórny.
Czy jest wart zaporowej ceny, którą woła za niego producent? Moim zdaniem nie, to nie jest Roja czy Puredistance, gdzie mam wrażenie, że w parze z ceną idzie ponadprzciętna jakość. Paolo Terenzi umiejętnie połączył tutaj składniki, stworzył ciekawą grę nut, esencjonalny zapach, ale trochę brakuje tym perfumom szlachetności i naturalności. Wciąż jednak, moim zdaniem to jedna z lepszych warsztatowo propozycji z tego domu. Godna poznania, to na pewno!
Głowa: szafran, kardamon, czarny pieprz, zielony pieprz
Serce: bułgarska róża, ylang ylang, paczula, cypriol
Baza: kambodżański oud, wanilia z Madagaskaru, ambra, indyjski oud, piżmo
(źródło: Selfridges)
Mury za dnia obleczone szkarłatem wrogów, w świetle Wielkiej Niedźwiedzicy mieniący się czernią - ślad po zwycięstwie dostojnego Sułtana. Kwiaty wyrosłe na trzewiach wrogów, promiennie czerwone, jakby zabarwione krwią poległych. Odurzające słodyczą na pozór, wewnątrz zepsute okrucieństwem. Dogasające wieże oblężnicze - symbol Zachodu płonącego na chwałę Mahometa. Ciężar zbroi miesza się ze słodyczą zwycięstwa. Jasny dym rozpalany w świątyniach zdaje się oczyszczać atmosferę. Karawany pełne przypraw wreszcie wyjeżdżają z miasta.
"O, Władco nasz, na cztery strony świata, rozpuścimy wici o twym wielkim zwycięstwie!" - słychać pozdrowienia spod barwnych turbanów. Czuć jak wschodnie bogactwo rozlewa się po świecie, szykując się do zemsty.
Jak tylko zacząłem testować Alioth, myślałem, że nic z tego nie będzie. Kolejna, orientalna róża. A jednak! Z każdą minutą zdobywał moją sympatię (co w przypadku Terenziego jest u mnie rzadkością). Owszem róża, słodka, ale z czasem okazuje się, że nie taka zbita, jak zazwyczaj. Tutaj spod tej róży "wyrasta" mnóstwo pobocznych akcentów - przyprawy, słodki aromat dymu i drewna. Blisko otwarcia czuć wyraźną, kremową, mocno czekoladową paczulę.
Później następuje mrok, spod tej słodkiej woni wyrasta coś zepsutego, zniszczonego. Tępe, spalone drewno, rozkładająca się skóra? Nie jest to wprost aromat takiego zgrzybiałego oudu, jest to coś o wiele bardziej fantazyjnego. Wbrew pozorom, bardziej przyjemnego i intrygującego, niż odrzucającego. Na pewno nadaje charakteru tej kompozycji.
Parametry bez zarzutu - trzyma się przez dobre 10-12 godzin. Przez pierwsze 2 godziny (kiedy czuć różę z paczulą) projekcja jest jak dla mnie zbyt przytłaczająca - dobrze, że zapach nie jest wtedy jakoś bardzo ciężki i zbity bo mógłby zmęczyć. Po 7-8 godzinach robi się bardziej bliskoskórny.
Czy jest wart zaporowej ceny, którą woła za niego producent? Moim zdaniem nie, to nie jest Roja czy Puredistance, gdzie mam wrażenie, że w parze z ceną idzie ponadprzciętna jakość. Paolo Terenzi umiejętnie połączył tutaj składniki, stworzył ciekawą grę nut, esencjonalny zapach, ale trochę brakuje tym perfumom szlachetności i naturalności. Wciąż jednak, moim zdaniem to jedna z lepszych warsztatowo propozycji z tego domu. Godna poznania, to na pewno!
„Elegancja jest niemożliwa bez perfum. To skryte, niezapomniane, ostateczne akcesoria.” - Gabrielle Coco Chanel